sobota, 22 listopada 2008

Rechtzeitig

Jedna z pierwszych rzeczy jaka zaobserwowalem po przyjezdzie bylo to, ze caly ten prusacki "Drill" i "Ordnung" istnieje co najwyzej w podrecznikach do historii opisujacych czasy Bismarca (ktory zreszta nota bene jest wciaz uznawany za niemieckiego meza stanu, cos jak u nas Pilsudski). Generalnie rozluzniona atmosfera, studenci zamiast sie uczyc opieprzaja sie, do wszystkiego podejscie z dystansem. Po prawie miesiacu czas na korekte.
Otoz caly dowcip polega na tym, ze mlodzi Niemcy chyba zaraz gdy skoncza studia przechodza przedziwna, gruntowna transformacje - z wyluzowanych studentow (z ktorych jednakze 30% lub wiecej pisze prace doktorskie podczas studiow) kombinujacych tylko jak tu sie nie narobic zmieniaja sie w bezdusznych sluzbistow. Jak juz przetrawi ich niemiecka machina to wiedza, ze istnieje silny rozdzial zycia prywatnego i zawodowego, ze z chwila gdy zakladasz uniform duza czesc ludzkich uczuc wkladasz do pudeleczka i odstawiasz na czas pracy, zeby nie przeszkadzaly.
Oczywiscie musialem sie przekonac o tym na wlasnej skorze. Okazalo sie mianowicie, ze tutaj spoznic sie o dzien z przedluzeniem ksiazek z biblioteki to co innego niz w Polsce, tutaj to naprawde moze zabolec. Podpowiem tylko, ze Niemcy nie lubia wywierac presji na studenta. Slowem, jezeli spoznisz sie z przedluzeniem ksiazek, to mozesz je sobie jeszcze tydzien czy dwa potrzymac, nie musisz sie spieszyc, bo oni naliczaja kare z gory na taki wlasnie okres.
Ale teraz najwazniejsza lekcja jaka wynioslem z tej przygody. Jezeli termin jest do 15 listopada, to nie kuxxx do 16 czy do 17 tylko do 15 właśnie. Proste i logiczne . Jezeli autobus ma byc o 7:21 to kierowca reczy glowa, ze o rowno o tej godzinie autobus bedzie. (To jest czasem troche smieszne, ale nierzadko mozna zaobserwowac, ze autobus czeka chwile na przystanku, zeby byc na nastepnym rowno).
Musialem przejechac kilkaset kilometrow zeby wreszcie pojac, ze nalezy rowno dotrzymywac terminow. Jakkolwiek glupio by to nie brzmialo, tu naprawde mozna to odczuc - i mysle ze przydaloby sie nam Slowianom troche bezdusznej niemieckiej skrupulatnosci.

sobota, 1 listopada 2008

Trier (Augusta Treverorum)


Szybkie pytanie - ile mialem flaszek w pudelku na kolanach na powyzszym zdjeciu?

Slowem - wycieczka do pierwszego miasta na terenie Niemiec, ktore zostalo zalozone przez Rzymian. Postanowilem oszczedzic Wam paplaniny o tym czego to ja tam nie zobaczylem na rzecz bardzo zwiezlego przedstawienia moich odczuc co do wyprawy.
W Trewirze, miescie, w ktorym dawniej urzedowal jeden z tetrarchow rzadzacych Imperium Romanum (czasy przed Konstantynem Wielkim czyli ok. IV wiek n.e.), na kazdym kroku da sie odczuc dawna, niewidzialna rzymska reke, ktora w przedziwny sposob wprowadza lad i porzadek. Spacer po rynku czy w okolicach Porta Martialis (czy tez Porta Negra) to czysta przyjemnosc i duza uciecha dla oka.

Jezeli jest sie wlascicielem winiarni i organizuje sie Weinprobe, tzn. degustacje win, trzeba dolozyc wszelkich staran zeby sie podczas owego wydarzenia zanadto nie spic, bo to naprawde widac.

Uznany w calych Niemczach przysmak czyli tzn. Currywurst to nic innego jak kielbasa z curry a
do tego frytki i zimne piwo, co pomimo swojej prostoty (zeby nie powiedziec banalnosci) zupelnie wystarcza zeby przez pol godziny poczuc sie naprawde szczesliwym czlowiekiem.
No, a widoczki to tez byly nie od rzeczy, całkiem picturesque ;)
Pozdrawiam!