środa, 11 lutego 2009

Erytrocytoza

Napiąłem się, nadąłem jak balon i dmuchnąłem tak, że sesja niczym domek z kart rozpadła się w niebyt. Ot tak, banalnie i w okamgnieniu zakończył się ponad półtoramiesięczny maraton. Teraz mogę wreszcie otworzyć piwko, wygodnie rozsiąść się w fotelu i spokojnie, bez pośpiechu poczytać gazetkę czy też po prostu delektować się życiem studenckim. 

Wczoraj na ten przykład piłem z ruskimi. Jako, że od złotych czasów pani G. z liceum zawsze byłem rusofilem o tyleż łatwiej przyszło mi się z nimi napić. Gwoli ścisłości, jeden z kolegów nie był Rosjaninem sensu stricto gdyż mieszka normalnie w Estonii, ale to w sumie na jedno wychodzi - wschód. 

Spontaniczna ustawka, która wlaśnie wczoraj miała miejsce skłoniła mnie do kilku refleksji. Mianowicie, pomiędzy poszczególnymi łykami piwa pszenicznego (coś jak Paulaner - Tomek chyba tylko Ty lubisz takie świństwo, no może jeszcze Olsen, ale dla mnie był to niemały ból) uderzyła mnie gigantyczna, mentalnościowa różnica między wschodem a zachodem.

Otóż owe balety rozpoczęły się od klauzury na kursie językowym dla obcokrajowców. Następnie po zjedzeniu kebaba (do czego jak sobie doskonale zdajecie sprawę nie jest mnie znowu tak łatwo skłonić) poszliśmy na piwo. To było pierwsze, a ostatnie poszło o 4:30 u kolegi z Estonii właśnie.

Ale do czego ja zmierzam. Otóż w miarę jak męczyłem to śmierdzące drożdżami piwo pszeniczne,  uświadomiłem sobie, że poznawszy po paru miesiącach pobytu w Niemczech chociaż powierzchownie ich kulturę,  absolutnie nie jestem sobie w stanie wyobraźić moich niemieckich znajomych dających się tak "nagle" i bez specjalnego powodu wyciągnać z ludźmi na alkohol, oglądanie filmików na Youtube i rozmowy o kulturze, historii itd. Ta spontaniczność to jednak zdecydowanie cecha ludzi wschodu, z czego powinniśmy być wg. mnie dumni (chociaż  "wschodem" tak do końca nie jesteśmy - nawet Niemcy mówią Mittelostueropa).

Drugi wniosek jest taki, że wychodząc na kurs językowy licz się z tym, że możesz nielicho zabalować.