poniedziałek, 4 maja 2009
Biceps, klata. Noch einmal.
środa, 18 marca 2009
Wetzlar
Tak więc dwieścia lat po Goethem, sam zdecydowałęm się poszwendać po Wetzlar. Godzina 12:24, Słońce w górze, orzeźwiający chłodek... - warunki w sam raz do ataku na starówkę.
Powyżej klasycznie już moje ulubione białe domki - Fachwerke (zwane w Polsce nie wiedzieć czemu murem pruskim). Chętnie bym kiedyś taki postawił w środku Warszawy - myślicie, że wpasowalby się w otoczenie?
Dla wszystkich spragnionych sztuki sakralnej nie mogło oczywiście zabraknąć katedry. Już się zaczynam z wolna przyzwyczajać, że takich katedr to w zachodnich Niemczech tyle co grzybów po deszczu; co się gdzie człowiek nie pojawi to prężą się, napinają i wręcz pozują do zdjęć. Ów przybytek na zdjęciu ma już, bagatela, prawie 800 lat.
A tu poniżej Schillersplatz - z czuwającym nad całym interesem orzełkiem.
Jedna z rzeczy, która mnie zaskoczyla w Wetzlar był niezykły spokój i praktycznie brak turystów. Wyobraźcie sobie, że zasuwałem po tych małych, krętych uliczkach i czułem jakbym był na ta starówce zupełnie sam!
Jednak nie ma to jak brak ludzi.
A, byłbym zapomniał. Nie wiem jak u Was ale tutaj już zaczyna się już "regularna" wiosna! Najdalej za 2 tygodnie wszystko tu będzie kwitnąć... Oj , już widzę, że w tym semestrze będą kłopoty z koncentracją nad ksiażkami ;)
poniedziałek, 2 marca 2009
Erytroleukemia
Po prawie pół rocznym pobycie w Giessen doszło do mnie wreszcie, że mieszkam w środku lasu. Co prawda podejrzewałem to obserwując zuchwałe zające, które po zmroku fikają w trawie przed moim budynkiem, ale dopiero teraz przekonałem się o skali zazielenienia Giessen. Prawie jak u mojego dziadka w, jak by to powiedzieli starzy, wypędzeni Niemcy, Landsberg auf Warthe.
Zresztą, co ja tu Wam będę...
Moje nieskrywane zadowolenie z siebie aż razi w oczy. A propos, spróbuj no tylko, palancie bez szkoły, jeszcze raz taki nieładny wpis zrobić.
A oto postać z jeden z niemieckich bajek dla dzieci, co to nie chciał dać sobie paznokci obciąć i dbać o fryzurę. Zgniął w okrutnych mękach.
A na koniec obiecany konkurs. Ile wykosztowałem się na tę figurkę kota zakupioną w IKEA?
środa, 11 lutego 2009
Erytrocytoza
Wczoraj na ten przykład piłem z ruskimi. Jako, że od złotych czasów pani G. z liceum zawsze byłem rusofilem o tyleż łatwiej przyszło mi się z nimi napić. Gwoli ścisłości, jeden z kolegów nie był Rosjaninem sensu stricto gdyż mieszka normalnie w Estonii, ale to w sumie na jedno wychodzi - wschód.
Spontaniczna ustawka, która wlaśnie wczoraj miała miejsce skłoniła mnie do kilku refleksji. Mianowicie, pomiędzy poszczególnymi łykami piwa pszenicznego (coś jak Paulaner - Tomek chyba tylko Ty lubisz takie świństwo, no może jeszcze Olsen, ale dla mnie był to niemały ból) uderzyła mnie gigantyczna, mentalnościowa różnica między wschodem a zachodem.
Otóż owe balety rozpoczęły się od klauzury na kursie językowym dla obcokrajowców. Następnie po zjedzeniu kebaba (do czego jak sobie doskonale zdajecie sprawę nie jest mnie znowu tak łatwo skłonić) poszliśmy na piwo. To było pierwsze, a ostatnie poszło o 4:30 u kolegi z Estonii właśnie.
Ale do czego ja zmierzam. Otóż w miarę jak męczyłem to śmierdzące drożdżami piwo pszeniczne, uświadomiłem sobie, że poznawszy po paru miesiącach pobytu w Niemczech chociaż powierzchownie ich kulturę, absolutnie nie jestem sobie w stanie wyobraźić moich niemieckich znajomych dających się tak "nagle" i bez specjalnego powodu wyciągnać z ludźmi na alkohol, oglądanie filmików na Youtube i rozmowy o kulturze, historii itd. Ta spontaniczność to jednak zdecydowanie cecha ludzi wschodu, z czego powinniśmy być wg. mnie dumni (chociaż "wschodem" tak do końca nie jesteśmy - nawet Niemcy mówią Mittelostueropa).
Drugi wniosek jest taki, że wychodząc na kurs językowy licz się z tym, że możesz nielicho zabalować.
sobota, 17 stycznia 2009
Szpryca
Przyznam się Wam bez bicia, że stęskniłem się odrobinę za miejscem, gdzi dane mi obecnie studiować. Brakowało mi tych geszeftów z szyldami w języku niemieckim, białych domków z czarnymi belkami (tzn. mur pruski), czy też ich gulgoczącej mowy, która przypomina mi brzęk metalowych kulek od łożyska uderzających o stół; wreszcie tęskno mi jakoś było do wyłudzania od ludzi żelazka czy innych sprzętów gospodarstwa domowego.
Zdecydowanie mniej śpieszno mi natomiast do egzaminów. Najoględniej mówiąc, chyba tylko jakaś szpryca może mi pozwolić to wszystko godnie zdać. I ja nie biadolę tu nawet nad kwestią językową, tu chodzi o sprawy jak najbardziej merytoryczne. Z bólem muszę stwierdzić, że ich test zwłaszcza z farmakologii jest mocno wyśrubowany (prednizon na hiperkalcemie - wiedzieliście? receptory 5HT wszyściutko, do tego realna toksykologia!).
Tak więc sytuacja jest trudna, wymaga powagi i dogłębnego zastanowienia się, planów. Nie sprzyja temu pójście na imprezę, którego dokonałem wczoraj i to, które dokona się dzisiaj. Z drugiej strony paradoksalnie im bardziej pogrążam swoje niełatwe położenie przed egzaminami tym bardziej rośnie we mnie głupkowata wiara, że jakoś to będzie. Jakoś sie pchnie.
Oby.
PS Na załączonej po prawej stronie ekranu rycinie obraz jaki ukazuje się moim oczom po zaraz po przebudzeniu.
wtorek, 6 stycznia 2009
Przełom i napór na zachód
Fakt, że dzisiaj w księgarni chciałem zadać pytanie o dostępność pewnej ksiazki używając języka niemieckiego, odbieram jako nic innego niż zwiastun mojego rychłego powrotu za Odrę (czy też, jak to kolega Piotrek na balandze sylwestrowej skwitował "do Reichu").
Może to nawet i dobrze? Przyznaję, że nie znoszę najlepiej długotrwałego wyrwania z cyklu zajęć - zwłaszcza jeżeli ma to miejsce w zimę. Zdaję mi się, że będąc teraz w Warszawie zapadłem w pewnego rodzaju letarg - spanie ponad normę, jedzenie już wyłącznie z czystego łakomstwa, obładowanie książkami i okazjonalnie drink przed snem.
Słowem, moja aktywność ostatnio przypominała jakby jakiś ślizg po rozmiękłym śniegu.
Osobliwa to forma nabierania sił. Zwłaszcza, że nie czuję się fenomenalnie wypoczęty, ale liczę, że to tylko pozór, gdyż sesja zimowa będzie nielada wyzwaniem. Zdradzę Wam w tajemnicy, że jeśli chodzi o egzaminy mam zamiar pomścić porażkę w Klagenfurcie.
Dobrze, łapię więc ostatnie wolne chwile, ostatnie głębokie oddechy zimnym mokotowskim powietrzem i szykuję się. Plecak przygotowany, jest suszone mięso, wódka, wieszaki, żelazko, są książki. Nie zginę :)
Aha, byłbym zapomniał. Dziękuję za iście sarmackie przyjęcie wszystkim kolegom; no i pozdrowienia dla tych, którzy są teraz w mroźnej, dalekiej Norwegii.
sobota, 22 listopada 2008
Rechtzeitig
Otoz caly dowcip polega na tym, ze mlodzi Niemcy chyba zaraz gdy skoncza studia przechodza przedziwna, gruntowna transformacje - z wyluzowanych studentow (z ktorych jednakze 30% lub wiecej pisze prace doktorskie podczas studiow) kombinujacych tylko jak tu sie nie narobic zmieniaja sie w bezdusznych sluzbistow. Jak juz przetrawi ich niemiecka machina to wiedza, ze istnieje silny rozdzial zycia prywatnego i zawodowego, ze z chwila gdy zakladasz uniform duza czesc ludzkich uczuc wkladasz do pudeleczka i odstawiasz na czas pracy, zeby nie przeszkadzaly.
Oczywiscie musialem sie przekonac o tym na wlasnej skorze. Okazalo sie mianowicie, ze tutaj spoznic sie o dzien z przedluzeniem ksiazek z biblioteki to co innego niz w Polsce, tutaj to naprawde moze zabolec. Podpowiem tylko, ze Niemcy nie lubia wywierac presji na studenta. Slowem, jezeli spoznisz sie z przedluzeniem ksiazek, to mozesz je sobie jeszcze tydzien czy dwa potrzymac, nie musisz sie spieszyc, bo oni naliczaja kare z gory na taki wlasnie okres.
Ale teraz najwazniejsza lekcja jaka wynioslem z tej przygody. Jezeli termin jest do 15 listopada, to nie kuxxx do 16 czy do 17 tylko do 15 właśnie. Proste i logiczne . Jezeli autobus ma byc o 7:21 to kierowca reczy glowa, ze o rowno o tej godzinie autobus bedzie. (To jest czasem troche smieszne, ale nierzadko mozna zaobserwowac, ze autobus czeka chwile na przystanku, zeby byc na nastepnym rowno).
Musialem przejechac kilkaset kilometrow zeby wreszcie pojac, ze nalezy rowno dotrzymywac terminow. Jakkolwiek glupio by to nie brzmialo, tu naprawde mozna to odczuc - i mysle ze przydaloby sie nam Slowianom troche bezdusznej niemieckiej skrupulatnosci.