Przyznam się Wam bez bicia, że stęskniłem się odrobinę za miejscem, gdzi dane mi obecnie studiować. Brakowało mi tych geszeftów z szyldami w języku niemieckim, białych domków z czarnymi belkami (tzn. mur pruski), czy też ich gulgoczącej mowy, która przypomina mi brzęk metalowych kulek od łożyska uderzających o stół; wreszcie tęskno mi jakoś było do wyłudzania od ludzi żelazka czy innych sprzętów gospodarstwa domowego.
Zdecydowanie mniej śpieszno mi natomiast do egzaminów. Najoględniej mówiąc, chyba tylko jakaś szpryca może mi pozwolić to wszystko godnie zdać. I ja nie biadolę tu nawet nad kwestią językową, tu chodzi o sprawy jak najbardziej merytoryczne. Z bólem muszę stwierdzić, że ich test zwłaszcza z farmakologii jest mocno wyśrubowany (prednizon na hiperkalcemie - wiedzieliście? receptory 5HT wszyściutko, do tego realna toksykologia!).
Tak więc sytuacja jest trudna, wymaga powagi i dogłębnego zastanowienia się, planów. Nie sprzyja temu pójście na imprezę, którego dokonałem wczoraj i to, które dokona się dzisiaj. Z drugiej strony paradoksalnie im bardziej pogrążam swoje niełatwe położenie przed egzaminami tym bardziej rośnie we mnie głupkowata wiara, że jakoś to będzie. Jakoś sie pchnie.
Oby.
PS Na załączonej po prawej stronie ekranu rycinie obraz jaki ukazuje się moim oczom po zaraz po przebudzeniu.